Nowość! Darmowa dostawa przy zamówieniach od 400 zł. Szczegóły 

Fotograf - dobry duch uroczystości, czyli wywiad z Malachite Meadow

30 07 2018
  
fotografia ślubna Malachite Meadow

Malachite Meadow, czyli Katarzyna Brońska - Popiel & Jakob Popiel.
Fotografowie ślubni z 8 letnim doświadczeniem, bazujący w swojej pracy
na fotografii reportażowej i portretowej, chętnie wplatający elementy mody,
operujący kolorem i światłem.

Trenerzy w autorskim projekcie "Malachito. Work Life Balance - trening dla fotografów", spikerzy wielu branżowych konferencji m. in. "Looks Like Film Kraków", międzynarodowej "Boring Workshop" oraz podcastów dla foografów ślubnych, współpracujący z najlepszymi agencjami ślubnymi w Polsce, mocno zainteresowani tworzeniem i podtrzymywaniem relacji z klientami, szukaniem wyjątkowości i indywidualności w każdym zleceniu, oddani swojej pasji i skupieni na tworzeniu reportażowych historii.

 

Na początek pytanie, które nurtuje mnie chyba najbardziej, a na które odpowiedzi nie znalazłam na Waszej stronie. Skąd wzięła się nazwa – MALACHITE MEADOW?

Malachite Meadow czyli Malachitowa Łąka, zaczerpnięta jest z wiersza K.K. Baczyńskiego „Znów wędrujemy” i późniejszej interpretacji Grzegorza Turnaua utworu, o tym samym tytule. Kasia jest miłośniczką poezji Baczyńskiego i jednym z jej ulubionych wierszy był właśnie ten, a zwłaszcza fragment „znów wędrujemy ciepłym krajem, malachitową łąką morza”. Piosenka Turnaua kojarzy nam się z początkiem naszej znajomości. Gdy zapadła decyzja o założeniu firmy, szukaliśmy nazwy indywidualnej opisującej nas i sposób w jaki patrzymy, a że w 2010 bardzo lubiliśmy sesje w naturze, trawach, chaszczach, to malachitowa łąka była nam najbliższa.

Dlaczego zdecydowaliście się na anglojęzyczną nazwę?

Zakładaliśmy, że chcemy trafiać do zagranicznych klientów, stąd angielska nazwa. Chcieliśmy by nazwa nas określała, była intrygująca i zapadała w pamięć. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że jest dość trudna (do dziś ludzie ją przekręcają) stąd nasza domena ma-me.pl i tak ludzie też często o nas mówią. Słyszeliśmy różne wersje „nas”: malachici, mamesy, malachitowi, itd. Miało być charakterystycznie i jest, nawet za cenę językowych wygibasów.

 

Dlaczego śluby? Jest przecież wiele innych dziedzin fotografii? Co Was w nich takiego zafascynowało?

Dzień ślubu, to mamy poczucie, czasami niedoceniany kawałek rzeczywistości fotograflczniej. Mamy tam wszystko czego potrzeba fotografowi: nieograniczoną licencję na reportaż, niemalże streetową fotografię, miejsce na wspaniałą fotografię portretową, fotografię mody, fotografię architektury, detal a nawet jak ktoś lubi na fotografię jedzenia (food porn). Śluby to piękny rytuał przejścia, fascynujące zjawisko socjologiczne i antropologiczne. Oboje jesteśmy humanistami i najbardziej interesuje nas człowiek jako istota. W dzień ślubu mamy dostęp do całego przekroju ludzkich emocji, co nas niezmiernie fascynuje i pozwala każdą sytuacje widzieć w dość indywidualny sposób i być blisko niej, z aparatem w gotowości. W przestrzeni publicznej wydarza się również masa ciekawych zjawisk, ale nie chcąc się czuć jak intruzi, niejednokrotnie musimy uszanować wolę osób, które nie chcą być fotografowane. Na ślubie tego problemu praktycznie nie ma. Kuba jako były fotoreporter Gazety Krakowskiej lubił być w akcji, a w dniu ślubu akcja pędzi tak mocno, aż czasem trudno złapać oddech, i o to właśnie chodzi. Lubimy tę ślubną zadyszkę.

Kim jest dla Was fotograf ślubny? Jaką pełni rolę podczas uroczystości zaślubin?

Jest dobrym duchem tego dnia. Z jednej strony jest empatyzującym dokumentalistą, który ma duże wyzwanie, bo z jednej strony musi pokazać ten dzień obiektywnie, z reporterską prawdą, ale ma też prawo i możliwość przefiltrować go przez swoją wrażliwość, zdecydować co pokaże, jak pokaże i czego nie pokaże. Naszym zdaniem jest towarzyszem. W jednej osobie i pomocnikiem i czasem wedding planerem i czasem dostawcą, czasem przyjacielem. To wszystko jest indywidualne i z każdą parą mamy poczucie, że występujemy w różnych rolach. Z niektórymi parami mamy trwałe przyjaźnie, z jedną spędziliśmy kilka sylwestrów z rzędu, ale trafiają się też takie sytuacje kiedy czujemy, że pełnimy tylko rolę usługodawcy i to też jest dla nas ok.

 

Poziom zdjęć, który prezentujecie teraz z pewnością wymagał od Was wiele czasu oraz pracy. Jak wyglądały początki?

Oooo, nasz ulubiony temat. Nawet wczoraj wróciliśmy do zdjęć z pierwszego sezonu (2010). Co możemy powiedzieć - eksperymenty, eksperymenty, eksperymenty. Ze sprzętem, z obróbką, z oświetleniem, z myśleniem o zdjęciach, z zarządzeniem czasem. Naprawdę zdjęcia z tamtego okresu wywołują u nas uśmiech (tak, mieliśmy rybie oko i tak stylizowaliśmy zdjęcia na HDR i „wet plate”) ale zdarzały się też perełki, które z powodzeniem moglibyśmy teraz wrzucić na FB. Był to też dla nas okres ciężkiej pracy i wielu wyrzeczeń, wiesz - „krew, pot i łzy”.

Całą kasę pakowaliśmy w sprzęt i nowe pomysły mimo, że mając 20 kilka lat chcieliśmy podróżować, a potem urządzać mieszkanie, ale nasza firma zawsze była priorytetem dla nas. Też nie umieliśmy się na początku dobrze wycenić i stosunek oferowanych usług do naszego wynagrodzenia, był totalnie nieproporcjonalny. Cieszymy się, że w 2012 roku nie padliśmy na zawał pracując na pełny etat, mając ponad 30 ślubów, a w ofercie foto-budkę (początki tego zjawiska), teledyski ślubne (początki tego zjawiska), nielimitowany czas pracy na ślubie, obrazy na płótnach itp. Przy czym wszystko robiliśmy sami, nie zatrudnialiśmy nikogo. Na szczęście z wiekiem przychodzi mądrość i gotowość do zmian i teraz naszym priorytetem jest balans pomiędzy pracą i życiem prywatnym (work life balance) i bardzo się cieszymy z punktu, w którym teraz jesteśmy, zdajemy sobie sprawę z ogromu pracy, który włożyliśmy i czasu, który minął.

 Jak fotograf i psychoterapeutka – znaleźli wspólny język?

Poznaliśmy się zanim jeszcze sprecyzowały się nasze zawody i uzupełniły wykształcenia. Długo szukaliśmy swoich dróg, ale bardzo od początku lubiliśmy się jako ludzie. Potem gdy nasze zawody i zainteresowania zaczęły się krystalizować, stały się źródłem wzajemnej inspiracji. Oboje fotografowaliśmy z pasji amatorsko i to spowodowało że zagadaliśmy do siebie o zdjęciach i tak już poszło.

Kasiu, czy Twoje doświadczenie w psychoterapii pomaga Wam nawiązać bliższą więź z klientami?

Na pewno pomaga zrozumieć człowieka, z jego potrzebami, obawami, nadziejami. Lubię ludzi, nie zawstydzają mnie dziwne sytuacje, staram się nie oceniać, być otwarta na każdego człowieka. Mój zawód to w dużej mierze aktywne słuchanie, poświęcenie dużej uwagi drugiej osobie - jeśli to przeniesiemy na relację z klientem i będzie to szczere i autentyczne, bez pseudo-marketingowej otoczki i manipulacji to jesteśmy w stanie osiągnąć bardzo dużo i bardzo dużo dać drugiej stronie. Ludzie naprawdę wyczuwają kiedy ktoś realnie się nimi interesuje, a nie jest to tylko „gra biznesowa”. Ludzie naprawdę mnie ciekawią i w pracę z parami młodymi wchodzę cała. Czy ta więź jest bliższa? Trzeba by zapytać klientów, z tego co od nich słyszę, to bardzo tak.

 

Kuba, Ty byłeś od początku Kasi mentorem, czy może wspólnie uczyliście się fotografii?

Podczas gdy studiowałem fotografię, wszystkie projekty i zagadnienia fotograficzne przynosiłem do domu i dzieliłem się z Kasią doświadczeniami. Bardzo często wspólnie pracowaliśmy nad projektami, a Kasia była moją modelką i muzą. Bardzo duże techniczne wyszkolenia zdobyłem jak zacząłem pracować w prasie, zdjęcie musiało być ostre i ciekawe, nie dało się zrobić powtórek, a gazeta musiała być przygotowana do druku na następny dzień. Gdy zaczęliśmy wspólnie pracę jako fotografowie ślubni, zawsze oglądałem zdjęcia, które Kasia zrobiła i dyskutowaliśmy o nich, o tym co mogło by być lepsze. Takie wskazówki przydały się na samym początku, bo Kasia bardzo szybko stała się samodzielnym świetnym fotografem.

Kasia: „Kuba był zawsze moim najsurowszym recenzentem, co sprawiło, że moje fotografie stawały się wciąż lepsze i lepsze. Zawsze lubiłam wymagających nauczycieli”.

W którym momencie tak naprawdę rozpoczyna się Wasza przygoda z klientami? W dniu ślubu, a może jeszcze przed nim nawiązujecie relacje?

Pierwsza - delikatna nawiązuje się w trakcie wymiany korespondencji, potem mega ważne jest spotkanie, bo tak naprawdę na nim poznają się osoby. Bardzo lubimy sesje narzeczeńskie pozwala to się zbliżyć, a parze oswoić z obiektywem i z nami. Często pary opowiadają nam, że nie spodziewali się tak szybkiego przełamania lodów. Ważną sprawą jest odnalezienie podobieństw z drugą osobą, to skraca dystans. Na samym początku pracy jako fotograf ślubny mieliśmy przygodę z byciem super profesjonalnymi sprzedawcami w garniturach i z aktówkami, ale Bogu niech będą dzięki, ta strategia skończyła się po dwóch spotkaniach. Czuliśmy się przebrani za dorosłych, nudnych ludzi, to było straszne.

A jak jest teraz? W jaki sposób pozyskujecie klientów?

Polecenia od innych par (ponad 200 zadowolonych par), współpraca z wedding plannerami, media społecznościowe, wypozycjonowana strona www, pojawiające się nasze reportaże na innych blogach branżowych. Zdarzają się też polecenia od innych fotografów.

 

Jak radzicie sobie z dodatkowymi wymaganiami klientów, które czasem bywają zaskakujące i irracjonalne?

Raczej takie sytuacje nam się nie zdarzają, staramy się zawsze poznać oczekiwania naszych klientów jak najlepiej przed podpisaniem umowy. Jeśli proponują coś zaskakującego i nawet nie z naszej „bajki” to ok, to ich dzień ślubu. Tak, wklejaliśmy na zdjęcia biegnącego tyranozaura ;)

Stres – jak sobie z nim radzicie? Macie jakąś uniwersalną radę?

Cały czas przed każdym ślubem odczuwamy stres lecz przez te wszystkie lata wypracowaliśmy sobie sporo strategii radzenia sobie ze stresem. Na pewno jednym z ważniejszych sposobów jest poczucie kompetencji, czyli to że jesteśmy odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Jak znaleść w sobie te kompetencje, jak z nich korzystać oraz jakie są inne strategie - to właśnie sedno naszych warsztatów.

A co ze stresem młodej pary - w tej dziedzinie również przetarliście już szlaki?

Absolutnie go przyjmujemy, mamy na niego całkowitą zgodę, nie walczymy z nim. Oczywiście staramy się go zminimalizować i łagodzić - mamy na to swoje sposoby (też treści warsztatowe), które zazwyczaj działają.

 

Co rozumiecie poprzez zatrzymanie emocji w kadrze?

To tworzenie takich fotografii, które potem rezonują z odbiorcą. Chodzi o to, żeby oglądając fotografie coś przeżyć, nie tylko zatrzymać się na ładnym obrazku, ale czasem wzruszyć, rozbawić, zmusić do refleksji. Nieczęsto widzimy samych siebie, przeżywających naturalne emocje, owszem możemy porobić miny do lustra, ale to nie to samo co złapane na fotografii. Miło zobaczyć siebie na zdjęciu, wzruszoną, roześmianego, zaskoczonego, zawstydzoną itd. - to właśnie oferujemy naszym klientom. Taka dodatkowa, fajna informacja jak wyglądamy, przeżywając określone uczucia.

Jak udaje Wam się zakraść do intymnego świata uczuć i emocji Waszych klientów?

Pomaga w tym wspomniana uwaga poświęcona klientowi, otwartość, szczerość i brak oceny. Nie ingerujemy, ale też nie stoimy „jak kołki” jak trzeba coś podać, pomóc, przytrzymać. Odpowiadamy, rozmawiamy, dajemy siebie. Jak klienci zobaczą, że po drugiej stronie jest otwarty, ciekawy innych człowiek z poczuciem humoru, chętnie się otwierają i pokazują swoją osobowość. Nie udajemy nikogo, nie udało by się to.

Czy tak właściwie jest dla Was aparat?

Kasia: To przedłużenie ręki i oka i mózgu. Część mnie, narzędzie dzięki któremu mogę się wyrażać, najlepszy przyjaciel podróży i codzienności, świadek wydarzeń, mój pamiętnik. Migawkę mam wytatuowaną w sercu i w umyśle, po prostu jestem fotografem.

Kuba: Ja mam bardzo podobne doświadczenia i bardzo podobne uczucia względem aparatu. Mogę dodać, że bardzo lubię to jak aparat leży w dłoni, lubię go dotykać, muszę się dobrze z nim czuć. Staram się testować nowy sprzęt, fotografować nim, eksperymentować. Na pewno lubię doświadczenie fotografowania różnymi aparatami i częste zmienianie ich. Na śluby oprócz lustrzanki biorę ze sobą bezlusterkowca, staram się urozmaicać samo doświadczenie fotografowania, aby popatrzyć na tę samą sytuację przez inny aparat i często mogę zobaczyć coś nowego. - Kuba

Wiemy, że fotografia ślubna to nie jest jedyny obszar Waszej zawodowej działalności, są jeszcze treningi dla fotografów. Jak się urodził w Waszych głowach taki pomysł?

Idea treningu dla fotografów dojrzewała w nas bardzo długo. Pierwsze zarysy pojawiły się już kilka lat temu, kiedy Kasia zaczęła spisywać swoje spostrzeżenia po każdym ze ślubów. Okazało się, że jej wnioski były przydatne zaprzyjaźnionym fotografom i dawały ulgę przez bezpośrednie omówienie przeżywanych frustracji. Zagadnienie ślubu i wesela od dawna ją interesowało jako zjawisko socjologiczne i swoisty "rytuał przejścia". Ze względu na wykonywany przez nią zawód psychoterapeuty, pojawiła się chęć do zgłębiania tematu nie tylko z perspektywy Pary Młodej ale i fotografa, czyli osoby wrzuconej w bardzo specyficzną sytuację, jaką jest ślub i wesele nieznanych osób.

Co jest celem Waszych warsztatów?

Celem jest wsparcie zawodowe, którego brakuje w naszej branży. To nadanie swojej pracy nowego kierunku i znalezienie harmonii pomiędzy życiem zawodowym, a prywatnym, która jest tak ważna by móc się cieszyć tym zawodem przez lata.

Jak trafiliście na trop, że tego rodzaju warsztaty i porady przyjmą się na szerszą skalę?

Z tysiąca rozmów z fotografami i bezpośrednio i on-line. W tych rozmowach dominował klimat zmęczenia, zniechęcenia, dehumanizowania Panien Młodych (PM-ki, Bridezille, histeryczki). Bardzo wielu utalentowanych fotografów przyznawało, że ma dość i chce to rzucić, że nie może już patrzeć na białe suknie, na balony, na fontanny czekoladowe i marzy po 2 tygodniach po rozpoczęciu sezonu, żeby ten sezon się skończył. Jednocześnie, Ci sami fotografowie cenili sobie zarobek i elastyczność wynikającą z tej pracy. Nie chcąc więc rezygnować z tak intratnego zajęcia, oddzielali to od sfery satysfakcji i krótko mówiąc chodzili „na robotę”. Jesteśmy działaczami i zawsze byliśmy, więc postanowiliśmy coś z tym zrobić - znaleźć przyczynę, a potem rozwiązanie. Okazało się że głównym problemem i pułapką była właśnie ta elastyczność czyli to, że praca fotografa ślubnego jest jak z gumy, rozciąga się w nieskończoność, nigdy się nie kończy. Nie zamykasz drzwi zakładu produkcyjnego i nie idziesz do domu z czystą głową, tylko cały czas doglądasz swojego biznesu. To ogromnie absorbujące i generujące permanentny stres. Rozdzielenie tych dwóch sfer pracy i życia prywatnego stało się dla nas punktem wyjścia przy tworzeniu tych warsztatów, które poszerzyły się o masę przydatnych narzędzi w pracy z drugim człowiekiem.

 

Spotkania organizujecie w małych grupach. Dlaczego?

Mała grupa daje możliwość wysłuchania każdego z uczestników. Udzielamy indywidualnych odpowiedzi na pytania i wątpliwości, które przynoszą uczestnicy. Warsztaty gwarantują wzrost asertywności, skracanie dystansu z klientem, lepsze radzenie sobie ze stresem, wyrobienie pozytywnych nawyków w pracy i poznanie samego siebie. I to, co naszym zdaniem najważniejsze - dostrzeżenie indywidualnych cech fotografów, ich stylu i charakterystycznych elementów, a potem wskazanie wykorzystania tego w tworzeniu ich profilu na ich stronach internetowych i mediach społecznościowych. Ktoś z naszych znajomych zaśmiał się „aha, czyli szkolicie sobie konkurencje, żeby nie wypadła z rynku” - tak to prawda, to właśnie robimy.

Często spotykacie się z wypaleniem zawodowym wśród fotografów?

Coraz częściej. Świat pędzi na przód, pojawiają się coraz to nowe mody, na rynek wchodzi masa świeżych, młodych świetnie wyszkolonych fotografów z dobrym okiem i spojrzeniem zbliżonym do młodych narzeczonych, to generuje stres i czasami bezsilność „starych wilków”. My się starzejemy, a Pary Młode nadal mają po ok 25 lat, to ważne by dbać o siebie i nadążać. Jak przestajemy nadążać to zaczynamy mniej rozumieć, oceniać, dziwić się, hejtować, a w efekcie zniechęcać się. Dali nam do myślenia nasi zawodowi koledzy po 40, mówiący „ja to nie rozumiem tego, co się w tej modzie dzieje, jakieś hipsterskie, indiańskie rzeczy, ja tego nie rozumiem, chyba czas się wycofać, bo ci młodzi fotografowie to sobie lepiej radzą z takimi rzeczami” - a chodzi właśnie o to, by się nie wycofać, tylko pracować ze swoim wnętrzem i na nowo zaciekawić się światem i pracą, którą wykonujemy. To niby prosta recepta na wypalenie zawodowe, ale wcale nie łatwa do wprowadzenia. Jako psychoterapeuta wiem jak to zrobić i chętnie się tą wiedzą i umiejętnościami dzielę z ludźmi, którzy chcą zostać i nie chcą się poddać, ba! Chcą stworzyć coś nowego, indywidualnego dla siebie i dodać kolejne ważne punkty w swoim życiorysie. Dlatego nasze warsztaty skierowane są głównie do doświadczonych fotografów, którym może troszkę stępiły się pazury. Pomagamy je na nowo naostrzyć.

 

Jesteście w stanie dać kilka rad osobom, które borykają się z tym problemem?

Nie poddawać się, nie obrzydzać sobie tej pracy, zaciekawiać się, inspirować się, szukać, stawiać pytania, znaleźć dziecięcą ciekawość w otaczających rzeczach no i... przyjść do nas. Takie warsztaty to równowartość jednego zadatku, a korzyści długoterminowe.

 

I już ostatnie pytanie: spędzacie ze sobą 24 godziny na dobę. Jak udaje się Wam znaleźć w życiu odpowiedni balans?

Różnie się udaje. Nadal nad tym pracujemy. No i nie spędzamy ze sobą 24 godzin. Kilka lat temu rozdzieliliśmy się i każde z nas ma swoje pary i swoje śluby, którymi zajmuje się indywidualnie - to pozwala się rozwijać i inspirować wzajemnie. Dystans daje czasem inną perspektywę, dlatego nie boimy się osobności. Oboje mamy dość dominujące charaktery więc stworzenie spójnej całości nie należało do najłatwiejszych rzeczy. Ciągle się uczymy tego balansu, żeby nie zwariować i być dobrymi kumplami, otwartymi na siebie ludźmi, a nie tylko partnerami biznesowymi. To nie jest tak, że posiedliśmy wszelką wiedzę i znamy wszystkie tajemnice - spowodowało by to, że przestalibyśmy pytać. Że zamiast znaków zapytania, mielibyśmy kropki i to dla nas już oznaczałoby kłopoty.

Rozmawiała: Dominika Bała

Udostępnij artykuł